poniedziałek, 13 czerwca 2016

Od Ethan,a

Dzień jak co dzień. Widząc wyłaniające się powoli zza horyzontu słońce, westchnąłem i wstałem. Dość brutalnym pchnięciem obudziłem zwiniętego w kłębek czarnego kota. Burknąłem coś, a kiedy nie zareagował, nie licząc krótkich pomrukiwań typu "Już, już, jeszcze 5 minut...", nastąpiłem mu na ogon, warcząc. Natychmiast wstał, kładąc uszy po sobie.
- Pogięło cię? Jest dopiero trzecia nad ranem! - parsknął, patrząc na mnie jednym zaspanym niebieskim okiem.
- Czwarta, ale szczęśliwi czasu nie liczą. - odparłem bezwiędnie. W odpowiedzi usłyszałem tylko ziewanie tak głośne, że zagłuszyło nawet szum fal rozbijających się o skały. Było świeżo po sztormie.
Spiorunowałem Issę wzrokiem złotych oczu. Zaczynał mnie irytować.
- Ileż można spać! Poza tym, nie mówiąc juz o tym ciągłym chrapaniu. Oka zmrużyć nie mogłem. - wyburczałem się za wszystkie czasy. Oczywiście Issa mnie zignorował. Przeciągnął się leniwie, specjalnie robiąc mi na złość, bo przecież wiedział, że muszę się sprężać. Ale nie, jemu się nie spieszy. On ma czas. Durny kot.
- Co ty tak bez żadnego szacunku? - mruknął Issa, jak zwykle czytając mi w myślach. Czemu zawsze każda moc musi mieć jakiś wyjątek? Nikt nie potrafi mi czytać w myślach - ale Issa owszem.
- Jestem Kotem Czarownicy, przyzwyczaj się w końcu, Hegemonie. - Issa mruczał tak donośnie, że niemal nie zrozumiałem żadnego z jego słów.
- Przestań. - warknąłem. Nic to nie dało. Wciąż czułem obecność Kota w moim umyśle.
- Przestań... Przeeeestań... - wpatrzyłem mu się w oczy, jak zwykle z przyzwyczajenia zaczynając mówić niezwykle cicho.
Issa zaśmiał się tylko, doprowadzając mnie tym niemal do szału.
- Już zdychasz? - oczywiście chodziło mu o to żartobliwe nazywanie mojego głosu " ostatnim westchnieniem konającego". Prychnąłem.
- Za grosz szacunku. - pokręciłem głową, poprawiając sobie łapą białą grzywę, by nie spadała mi na oczy. - Masz się mnie słuchać, to ja tu jestem ten inteligentny.
- Ta, inteligentny... - mruknął drwiąco Kot, siadając ostentacyjnie tyłem do mnie i podziwiając wschód słońca nad morzem. - Wiesz, że spryt to wcale nie to samo co intelekt?
- Zamknij się...
- Oczywiście, Strategosie. - Issa udał, że kłania mi się, po czym rozpłynął się w czarny dym. W tej postaci na szczęście nie mógł mnie dotknął. Bok mnie już bolał od jego ciągłego szturchania mnie łapą z wysuniętymi pazurami.
Przewróciłem wymownie oczami. Wstałem. Nie miałem zamiaru podziwiać teraz morskich uroków. Musiałem dostać się w pewne miejsce. Od pewnej grupy wędrownych lwów dowiedziałem się o istnieniu stada, które szuka członków. Jak wiadomo, lew bez stada jest jak zebra bez pasków, toteż ochoczo zgodziłem się pójść we wskazane miejsce. Ale jak by się mogło obyć bez komplikacji, nieprawdaż?
Nie zwracając uwagi na krążący dookoła mnie czarno-niebieski dym, ruszyłem powoli w drogę, zostawiając morze za sobą. Przez kilka dni wędrowałem wzdłuż kamienistego brzegu, by nie zgubić kierunku, ale teraz, przynajmniej z tego, co słyszałem od tamtych lwów, powinna być już droga prosta - jak to mawiał Issa - jak puma w pysk strzeli.
Tak więc ruszyłem. Nie przejmowałem się zbytnio Issą, był w końcu Kotem Czarownicy, mimo, że bez mentora - czyli owej Czarownicy. Mógł przeżyć sam, ale przyczepił się do mnie, bo uwielbiał towarzystwo. Właściwie, zaakceptował tylko mnie, nawet mojego rodzeństwa nie tolerował, toteż nie do końca wiedziałem, kto się do owego "towarzystwa" według niego zalicza. Chyba po prostu kocham mnie wkurzać. Beznadziejny towarzysz, serio, mimo iż często był dość pomocny w niektórych kwestiach.
Na takim właśnie rozmyślaniu zeszło mi pół drogi. Pół, bo gdzieś po kilku godzinach dosłownie wpadłem na kogoś. Pozbierałem kości z ziemi, pomagając również wstać lwu, na którego wpadłem. Właściwie była to lwica. ładna, młoda, biała w brązowe łaty. Zanotowałem to wszystko szybko w pamięci, w końcu mogło mi się kiedyś przydać.
- Wybacz. - mruknąłem. - Muszę iść...
Chciałem ją wyminąć, ale oczywiście w tym samym momencie zmaterializował się tuż przede mną Issa. W rezultacie pomachałem chwilę łapami i ogonem, próbując złapać równowagę, ale i tak wylądowałem na nim. A raczej bym wylądował, gdyby nie teleportował się na miejsce, w którym poprzednio stałem. Kłaniał się właśnie nonszalancko lwicy, która patrzyła się na niego ze zdumieniem, podczas gdy ja znów dźwigałem się z ziemi. Spojrzałem na Kota spode łba.
- Witam. Przepraszam najmocniej za tego tu... - obrzucił mnie zdawkowym spojrzeniem, oczywiście grając sobie w najlepsze.
- Stul pysk, "zią" - burknąłem, akcentując wymyślone przez nas dawno temu słowo.
- Eee... - wcięła się w rozmowę lwica, przechodząc spojrzeniem od jednego z nas do drugiego, podczas gdy my urządziliśmy sobie oczywiście bitwę na spojrzenia. - Co wy tak właściwie robicie na terenach Stada Platynowego Pazura?
Jej słowa natychmiast mnie otrzeźwiły. Zerwałem kontakt wzrokowy z Issą, nie przejmując się przegraną. Kot tymczasem zaczął tańczyć zwycięski taniec, nucąc coś pod nosem po hiszpańsku.
- Stado Platynowego Pazura? To już tutaj?
- Tak... O co chodzi? Chcesz dołączyć?
- Tak, szukałem tego stada. Dowiedziałem się o nim od kilku lwów, które przechodziły przez te tereny. Nie wiesz może, gdzie znajduje się Alpha tego stada?
- Stoi przed tobą. - lwica po raz pierwszy się uśmiechnęła.
- Och... - wyrwało mi się. A więc tak po prostu stoję przez swoją przyszłą Alphą i robię z siebie debila przy pomocy Kota Czarownicy. Słodko.
- Ja... Tego... - zacząłem się plątać, nie wiedząc, jak się do niej zwracać.
- Jak rozumiem, chcesz dołączyć. A więc... Cóż... Jesteś przyjęty. - przerwała mi i uśmiechnęła się. Skłoniłem się, pochylając głowę i uginając przednie łapy.
- Dziękuję.
- Jak się nazywasz?
- Jestem Ethan... Ale wolałbym, by zwracano się do mnie Lauri. On... - spojrzałem na Issę ostentacyjnie. - To Kot Czarownicy, Issa. Jest ze mną.
- Ja jestem Stella.

<Stella?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz